Wiadomości z kraju i z korytarza.

Długo nie pobyłam uniżona do swoich śpiewaków. Szlak trafił tę uniżoność jak zobaczyłam rozpartego na kanapie Andrzeja który trzymając nogi w górze wszystkim w koło rozkazywał: Basiu choć to się przywitamy, Danusia podaj Gieni śpiewnik, Zygmunt włącz Danusi przedłużacz do kontaktu – aż ty taki nie taki, rusz te swoje cztery litery i podejdź do Basi żeby się z nią przywitać, rozdaj śpiewniki i wyręcz Zygmunta, a przede wszystkim zastanów się, wszyscy ci do których się zwracałeś są o 10, 20 i 30 lat od ciebie starsi. No i czar prysł. Koniec miłości szalonej.

Podsłuchane na korytarzu: pani Madziu ( to opiekunka ) co ta baba robi w mojej łazience? Jaka baba, nikogo w łazience u pana nie ma. Teraz nie ma ale od rana już trzy razy ją widziałem. Oj, chyba się panu coś przywidziało. Minęło około dwóch godzin, idę korytarzem spotykam opiekunkę – nie widziała pani Marianki ? od kilku minut ją szukam. Raptem zapala się światełko alarmowe u pana Gienia. Madzia biegnie i co widzi – Mariankę załatwiającą swoje sprawy u Gienia w łazience. o moje przywidzenie – krzyczy Gieniuś. Różne rzeczy dzieją się z nami na starość. Kiedyś w tym samym pokoju w którym mieszka Gieniuś, mieszkał Alojzy i dla odmiany to on chodził z wizytą do sąsiedniej łazienki. Władzia, do której przychodził Alojzy, przyłapała go kilka razy, a ponieważ wiedziała, że ja go bardzo lubiłam poskarżyła mi się. Pytam więc Alojzego – dlaczego uparcie załatwiasz się w łazience Władzi; a on ze stoickim spokojem – bo nie lubię jak u mnie śmierdzi. Kiedyś, ten sam Aluś długo spacerował po korytarzach i się zmęczył, wszedł do pierwszego lepszego pokoju odpocząć. Mieszkanka tego pokoju była w łazience a jej łóżko aż się prosiło żeby w nim odpocząć, tak więc Alojzy skorzystał z tej zachęty i się zdrzemnął. Obudził go krzyk właścicielki łóżka. Co to było – pytam Alojzego, a on spokojnie – zupełnie nie potrzebny krzyk.

Coś się dzieje z naszą przełożoną, chyba ktoś zwrócił jej uwagę, że nic nie robi, bo zaczęła coś w stylu ni w kijki ni w drewki. Co rusz zmienia rewiry prac opiekunów i pewnie sądzi, że robi coś mądrego. Niestety nie. Zarówno opiekun jak i podopieczny musi kogoś nowego poznawać. Opiekun rozpoczyna pracę nic nie wiedząc o podopiecznym, a podopieczny nie zawsze potrafi określić co się z nim dzieje. Przy zapoznawaniu się z dolegliwościami, zwyczajami i kaprysami podopiecznego, traci się bardzo dużo czasu, którego mają bardzo nie wiele. Od świtu, tylko wejdą do budynku, już przed 6 rano, słyszę bieganinę opiekunek. Muszą się spieszyć żeby do śniadanie uporać się z toaletą swoich podopiecznych. Później rozwożą śniadanie i wpadają w kołowrotek zajęć. Gdzie tu czas na poznawanie się. One wiecznie pędzą. W przeciwieństwie do przełożonej, która idzie sobie na spacer do lasu w godzinach pracy, może sobie na to pozwolić.

A co w wielkim świecie? Idea przewodnia – krzyże w urzędach. Po co dyskutować, zdjąć i tyle. Kiedyś w naszym DPSie krzyże nie mal dekorowały ściany. Jedna z podopiecznych poszła do ówczesnej dyrektorki i zażyczyła sobie żeby i jej krzyż prawosławny powiesić, np. w stołówce. Dyrektorka pomyślała logicznie – albo symbole wszystkich religii albo żadne. Wybrała drugą opcję i w ciągu dnia zlikwidowała wszystkie krzyże w pomieszczeniach ogólnodostępnych. Macie swoje pokoje róbcie w nich co chcecie od innych pomieszczeń, po za kaplicą, wara. Dewotki podyskutowały i ucichły. O sprawach kościelnych krzyczą ci co wszystko robią na pokaz.

Drugi medialny temat to zbyt stabilne życie naszych dzieci – za mało ruchu. Wiadomo, za dużo telefonów i komputerów no i izolacja naszych dzieci od rówieśników. Kiedyś trzepak przyciągał jak magnez towarzystwo. Kto zrobi na nim więcej wygibasów. Skakanka była w centrum zainteresowania na podwórku. Kto szybciej skusi. A skakało się na takich skakankach w pojedynkę, w dwójkę i w trójkę na raz. Tempo przy skakaniu przeróżne i zawsze można było wyło wyłonić mistrza. A klasy, całe chodniki na ulicach były porysowane klasami i samolotami. Dzieciaki wracając ze szkoły przy byle okazji poskakały i całe szczęśliwe wracały do domu, rzucały tornister w kąt, zrobiły sobie pajdę chleba z cukrem skropionym wodą z kranu i hajda na dwór, z którego bardzo trudno było ich się dowołać. To były piękne dni.

I tymi pięknymi wspomnieniami kończę pisaninę. NARA !

Skruszona prababcia

W ostatnim wpisie padło takie zdanie, że chciałabym żeby czytelnicy poznali skruszoną prababcię nie tylko taką wyniosłą jak rajgras francuski – to jest gatunek trawy; owszem jakby tak patrzeć na nią z osobna to trawa ta jest piękna ale to tylko trawa.W moim zaniedbanym ogródku rośnie ten rajgras i przewyższa krzewy, ma ponad metr wysokości i jest taki wyniosły. Wracam jednak do tej skruszonej prababci, wcale nie dziwię się, że panie które organizują jakieś imprezy czy po prostu zajęcia, nie chcą mnie na nich widzieć. Każda z tych pań wie dobrze, że ja widzę tylko wady, niedociągnięcia, żebym tak te wszystkie swoje zastrzeżenia przemilczała, ale nie, ja natychmiast muszę skomentować, albo demonstracyjnie wyjść, jest jeszcze trzecia opcja – nie korzystać z takich zajęć żeby organizatorzy czuli się swobodnie., bez ciężaru krytycznego spojrzenia. Jak sama prowadzę zajęcia np. to sobotnie śpiewanie, to nie ma we mnie wyniosłości, wręcz przeciwnie, jest uniżoność. Jak prowadziłam radio to emanowała ze mnie , a ściślej z aparatu radiowego, miłość do każdego słuchacza. Na każdym kroku słyszałam, że ludzie mój przekaz odbierali bardzo indywidualnie. Uczestnicy sobotnich spotkań słyszą ode mnie same miłe słowa i rewanżują się tym samym. Ostatnio usłyszałam, od człowieka ponad 20 lat młodszego ode mnie , uczestniczącego we wszystkich możliwych zajęciach w naszym Domu, że modli się za mnie codziennie, żebym jak najdłużej miała zdrowie do prowadzenia takich pięknych spotkań. Te spotkania nie są piękne, są po prostu miłe i radosne; ale każdego kto na nie przychodzi łączy jedno – miłość do muzyki..

Jak usłyszałam o tym, że ktoś modli się za moje zdrowie to złapałam się tego jak tonący brzytwy. Wydało mi się to bardzo potrzebne. W zastraszającym tempie tracę wzrok. Zaledwie półtora roku temu zrobiłam sobie okulary, na które poszła cała średnia krajowa a które niestety są już nie wiele przydatne – stanowczo za słabe. Okulistka która wypisała mi te szkła nie popisała się jako specjalista, bo chorobę którą teraz podejrzewa lekarz można było stwierdzić już parę lat temu. Napisałam, że obecny lekarz podejrzewa ponieważ zostałam zaproszona na powtórne badania. Na pierwszych badaniach przeszłam przez naście komputerów – byłam w czterech pokojach w których było po trzy albo i cztery komputery i przez każdy z nich byłam badana. Teraz te wyniki zostaną omówione przez konsylium a ja po tygodniu muszę przyjść ponownie i przejść ostateczne, upewniające badanie. I pomyśleć, że do takiego lekarza trafiłam przez zupełny przypadek, na takie samo skierowanie jak poprzednio. To nasz kierowca wspomniał mi żebym może spróbowała do okulisty w szpitalu ” kolejowym” , bo to i blisko i zawsze to szpital. Udało się, od pierwszego telefonu do rejestracji do przyjęcia mnie w przychodni szpitalnej, minęło zaledwie trzy tygodnie.. Nikt mnie o nic nie pytał tylko wzięto się za drobiazgowe badania. A w Przychodni Wojewódzkiej przy ul. Dworcowej odstawiono lipę, tak jak tam to badano kiedyś u optyka a nie u lekarza specjalisty; i już wszystko wiem – zwyrodnienie siatkówki, ślepota murowana. Jeszcze jedno oko jest jako tako i w związku z tym lekarz wystąpi do komisji kwalifikującej do leczenia zastrzykami w gałkę oczną. Taki zastrzyk jest bardzo drogi ale refundowany, dlatego komisyjnie podejmuje się decyzje, a komisja jest jedna ogólnopolska. Taki zastrzyk nie leczy tylko zatrzymuje dalsze postępowania choroby. Zanim jednak do tego dojdzie to pewnie upłynie kilka miesięcy. Dopiero pod koniec czerwca będą wszystkie wyniki, a ja z dnia na dzień gorzej widzę. Wnuk powiększył mi czcionkę w komputerze a ja i tak zmęczyłam się bardzo pisząc prawie nie widząc, tak więc i z pisania i ze śpiewania pewnie nic nie będzie. A ja głupia modliłam się o głos i co mi z głosu. Sobotnie śpiewanie to przygotowanie tekstów i muzyki, do tego są nie zbędne oczy, a one już są bardzo zmęczone a przy zmęczeniu wszystko pokrywa się pajęczyną. Nie widzę nie tylko druku ale i ludzi.

To byłoby na tyle NARA !

Analiza swoich zachowań,

Tam, tak – swoich. Chodzi o mnie i moje zachowanie się w danej sytuacji. Od razu zaznaczam, że nigdy wcześniej nie analizowałam siebie, zrobiłam to po raz pierwszy i przeraziłam się Szkoda, że jak zwykle o 50 lat za późno. . Ludzie mówili mi, że jestem apodyktyczna, że mam niewyparzony język .Nie patrzę do kogo mówię jeśli uważam, że mam rację to do każdego mówię wprost. Przeanalizowałam swoje zachowanie się podczas ” czwartkowej herbatki ” . Tak nazwane zostało cotygodniowe, czwartkowe spotkanie mieszkańców przy kawce i herbatce. Kiedyś chodziłam na takie spotkania ale od lat już nie. Od dwóch lat to po prostu przesypiałam je, o godzinie 14 robię , sobie drzemkę. To jest typowa oznaka starości. W ten czwartek – 2 maja – nie chciało mi się spać więc poszłam do ludzi. Spotkanie miało miejsce w atrium. Tylko weszłam od razu zwróciłam uwagę, że ludzie siedzą na słońcu i ściśnięci jeden przy drugim. Nikogo nie spytałam o zdanie tylko zarządziłam przemeblowanie – czyli przeniesienie ławek i stołów w miejsce zacienione. Tylko swoją myśl wyraziłam na głos wszystko zostało zrobione. Sama się zdziwiłam, że tak szybko, ale później refleksja – przecież zrobili to panowie z naszego sobotniego śpiewania a tam mówię tylko raz.. Przysięgam, że nigdy nie było rozmowy na ten temat, tym ludziom sama nie mogę się nadziwić, że cokolwiek powiem to oni przyjmują to do wiadomości i i respektowania.Przykład z ostatniej soboty- puściłam płytę z Mireile Mathieu, która zaśpiewała nam Santa Maryja ( to trudna piosenka jak na nasze możliwości ) i powiedziałam – ponieważ jest maj należałoby zaśpiewać coś Maryjnego i my zaśpiewamy właśnie to, tylko, że w języku polskim. Nie było żadnego szmeru, jeśli powiedziałam, że zaśpiewamy to zaśpiewamy. I zaśpiewaliśmy. To śpiewanie można było nazwać szemraniem, każdy śpiewał jak najciszej potrafił , ale śpiewał. Zawsze jak śpiewamy coś po raz pierwszy to każdy stara się śpiewać jak najciszej żebym nie zwróciła uwagi , że ktoś śpiewa źle, a wyszło z tego bardzo ładne, melodyjne mruczando. Wracamy do atrium – jak usadowiliśmy się w cieniu to Dorotka spytała – kawa czy herbata. Poprosiłam o kawę; niestety podanie kawy skomentowałam i to brzydko – o Boże, kawa w takim wielkim i brzydkim stakanie, to zniechęca do picia. Plastikowy, prawie półlitrowy kubek, nie dziwię się, że ciągle nie macie kawy, przecież to starczyłoby na trzy razy. Kawę przyniosła Krysia, tak więc od razu zarządziłam odśpiewanie dla niej piosenki życzeniowo dziękczynnej. Piorunem rozdałam teksty i zaśpiewaliśmy. Teksty miałam ze sobą ponieważ myślałam, że zaśpiewamy te życzenia Zygmuntowi, obchodził i imieniny i urodziny, ale Zygmunta nie było. Za chwilę Dorotka powiedziała kilka słów o tradycji 1,2 i 3 maja i włączyła muzykę. Muzyka niestety nie dobrana, aż krzyknęłam – Dorotka, to śpiewamy w listopadzie – Chór Wojska Polskiego śpiewał marsz pierwszej brygady – Legiony. Oczywiście skomentowałam, że jeśli macie problem z doborem tematycznej muzyki zwróćcie się do mnie, zawsze pomogę. Przecież to co ja mam w swojej płytotece to prawie wszystko zrobione jest przez was ( czyli Natalkę i Dorotkę ) jeszcze dla potrzeb radia, które prowadziłam przez 3 lata Poszłam do swojego pokoju ,wzięłam sobotnią płytę i śpiewniki i już za chwilę wszyscy śpiewali co popadnie, aby wesoło, przecież to majówka. DOROTKA PRZEPRASZAM ZA MOJE ZACHOWANIE. Powinnam była ugryźć się w język, wypić, albo i nie, kawę i udawać zadowoloną.tak robią na ogół kulturalni ludzi . Dlaczego ja tak nie umiem ?Poruszyłam temat przeprosin Dorotki na naszym sobotnim spotkaniu, stwierdziłam, że zachowałam się brzydko i przeprosić muszę. Chór głosów kategorycznie zabronił mi tego, powiedzieli – było minęło, Dorotka nie jest pamiętliwa, Ja jednak muszę się uderzyć w piersi, jakby ktoś tak się zachował na prowadzonych prze mnie zajęciach, ciekawa jestem co bym zrobiła, czy kazałabym wyjść i popisywać się gdzie indziej, czy sama bym wyszła, czy siedziałabym i patrzyła na tego kogoś jak na wariata. Pewnie to trzecie. Pewnie tak patrzyła na mnie Dorotka. Osobiście ją przeprosiłam ale ponieważ wiem, że bardzo dużo osób od nas czyta mojego bloga to niech poznają skruszoną prababcię nie tylko dumną i wyniosłą jak rajgras.

Mam ciągłe problemy z internetem tak więc nie czekam do soboty tylko te przeprosiny wysyłam już w czwartek. Buziaki, – NARA !

A- mole i C – mole.

Obiecałam, że wyjaśnię sprawę tych A- moli, C-moli, na które zwróciła uwagę jedna z czytelniczek. Napisała ona, że wiersz z wpisu – Jutro Sylwester z dnia 30 grudnia 2023, może i podobał by się gdyby wiedziała o co chodzi z tymi amolami. ( A ja byłam z nich taka dumna, że znalazły swoje miejsce w moim wierszyku, który zatytułowałam – Klezmerka ) Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę wyjaśniała zasady muzyki, zwłaszcza, że za mądra w tym temacie nie jestem jednak to o czym mam napisać to jest jedna z podstaw muzycznych, a że o to samo pytała również jedna z mieszkanek dlatego wyjaśnię najprościej jak można. Określenia powyższe mówią nam w jakiej tonacji mamy śpiewać albo grać na jakimś instrumencie żeby utwór muzyczny brzmiał znośnie dla ucha, zwłaszcza jak wykonawców tego utworu jest wielu. Ten sposób określeń wymyślono już setki lat temu. Literki C D E F G A H C określają od jakiej nutki należy rozpocząć granie żeby to granie miało ręce i nogi, natomiast mol informuje że to będzie utwór liryczny, gdyby przy literce było określenie – dur – znaczyłoby to, że utwór jest radosny, skoczny. Na scenie spotyka się kilkoro muzyków i każdy z nich musi zacząć grę od tej nutki. Te literki to nic innego jak – do re mi fa sol la si do – a te określenia muzyczne chyba zna każdy. Wyobrażacie sobie jakby jakąkolwiek melodię każda z osób zagrała w innej tonacji, czyli jak kto chceto byłby kociokwik. Tak więc żeby to uporządkować to wymyślone zostały zasady muzyczne i tak też, za moich czasów, był nazwany przedmiot w szkole muzycznej. Każdego kto ma słuch muzyczny przeraża śpiewanie jednego utworu w różnych tonacjach na raz, to po prostu aż boli, dlatego między innymi, przestałam chodzić do naszego kościółka. Jak usłyszę kilka tonacji, to nie wiem w którą mam wejść ( bo w tonację się wchodzi ) tak więc nie wchodzę w żadną, czyli nie śpiewam, a jak nie śpiewam to na pewno słuchać nie będę – bolą uszy, czasem nawet cała głowa. Wprowadzenie do utworu muzycznego musi być pewne, zdecydowane, żeby nikt się nie gubił np. w śpiewaniu. A nasi kochani sobotni śpiewacy wszyscy śpiewają pięknie w jednakowej tonacji. Żeby tak śpiewać trzeba mieć słuch muzyczny. Ktoś podaje tonację, w naszym wypadku wstęp do danej melodii gra zespół muzyczny z płyty, a śpiewacy wszyscy jednakowo wchodzą w daną tonację czyli w te A – mole. i C – mole.

Przez cały tydzień nie mogłam korzystać z laptopa ponieważ wysiadł mi internet. Po tygodniu zaglądam i czytam, w ogromnej ilości komentarzy, jest jeden mówiący ,że jestem hipokrytką. Oczerniam pielęgniarki które rzekomo nie mogą się obronić. a wymagam od innych reakcji na niesprawiedliwe zarzuty. Hola, hola, właśnie po to opisuję pracę pielęgniarki żeby wręcz zmusić ją do wytłumaczenia się. Jeśli napisałam, że nie ma mnie w pokoju i informuję o tym wyraźnie napisaną kartką umieszczoną przy wizytówce to znaczy, że nie życzę sobie wchodzenia do mojego pokoju podczas mojej nieobecności, to niech mi ta pielęgniarka odpowie dlaczego pomimo wszystko weszła i dlaczego zabrała mi moje leki, To nie jest oczernianie tylko stwierdzenie faktu. Gdzie tu hipokryzja ? Czekam na to wyjaśnienie, niech się broni. Chciałabym bardzo, żeby przełożona wytłumaczyła mi dlaczego na moim ciasnym korytarzyku podczas covidu, zrobiła magazyn zużytej odzieży ochronnej, chociaż było wiele innych miejsc oddalonych od pokoi mieszkalnych. O tym pisałam dwa lata temu a wyjaśnienie w tej sprawie otrzymałam 24 kwietnia br. Pani dyrektor wyjaśnia mi, że na mój wniosek była przeprowadzona kontrola i inspektorzy sanitarni nie wnieśli uwag odnośnie wymogów higieniczno sanitarnych. A CZY POKAZANY ZOSTAŁ TEN ” PODRĘCZNY „MAGAZYN. I jeżeli ta kontrola była przeprowadzona na mój wniosek to dlaczego nie zostałam poinformowana o jej przebiegu. To jest właśnie hipokryzja. Bo hipokryzja to obłuda, dwulicowość, nieszczerość, udawanie. W moim blogu tego nie znajdziesz ale w tym Domu spotykam się z nią jak tylko chcę coś od najwyższej i jej popleczników.

Ponieważ mam ciągłe kłopoty z internetem to szybciutko kończę tę pisaninę żeby zdążyć ów wpis wysłać. NARA !

CO TO BYŁO?

Na sobotnim spotkaniu Andrzej oznajmił, że w niedzielę będzie grał podczas mszy świętej w naszej kaplicy. Wprawdzie nie chodzę do naszego kościółka już od dłuższego czasu ale postanowiłam wysłuchać niedzielnego nabożeństwa korzystając z głośników zainstalowanych w naszych pokojach a od kilku lat podłączonego do nich kościelnego mikrofonu; byłam bardzo ciekawa jak to granie Andrzeja wybrzmi. Na sobotnich spotkaniach tylko słuchamy muzykowania Andrzeja , śpiewanie z nim nie wychodzi ale Andrzej lubi grać i jest z siebie zadowolony. Pięć minut przed godziną dziesiątą włączyłam głośnik, usłyszałam dość głośno i wyraźnie dukanie jakiejś melodii. Czasami grana melodia coś przypominała ale częściej nie. Nag Andrzej przestał grać ponieważ w tym momencie do akcji włączył się kościelny – pan NIKT, który każe się nazywać profesorem i zaczął musztrować wiernych przypominając im gdzie się w tej chwili znajdują. Jest to stały punkt programu kościelnego w wykonaniu pana NIKT. Zawsze znajdzie kozła ofiarnego. Przypominam, że jesteście w Kościele – krzyczał. Najbardziej sztorcował Zygmunta, że jak będzie nadal tak się zachowywał to go wyprosi z kościoła. Nikogo nie było słychać tylko pana NIKT. Zaczęła się msza bez muzyki Andrzeja tylko z nieumiejętnym korzystaniem z mikrofonu przez księdza. Śpiew również był bez muzyki Andrzeja, dopiero na zakończenie ceremonii, przy ogólnym śpiewaniu Barki słychać było dukanie pojedyńczej nutki. Zwrotki nie śpiewał nikt ponieważ Andrzej grał bardzo dziwnie, szatkował frazę, po prostu ucinał, nie dał się wybrzmieć frazie. udzie nie wiedzieli jak i kiedy zacząć śpiewanie, wchodzili dopiero na refren. I o dziwo, to co według mnie brzmiało najgorzej jak chodziłam do kościoła, to wysłuchując mszy z głośnika brzmiało najlepiej, czyli śpiew wiernych zebranych w kościele, Był on ledwo słyszalny, ponieważ nie ma ani jednego mikrofonu skierowanego na kościół, ale brzmiał jako tako. Jak do śpiewu włączał się ksiądz to miałam wrażenie, że on nie zna melodii pieśni kościelnych, bo to, że nie umie korzystać z mikrofonu to jest pewnik; jego głos od czasu do czasu wybuchał grzmotem i po chwili zanikał. W sumie w głośnikach była albo cisza albo wybuchy głosu księdza. Po mszy spotkałam Andrzeja i spytałam dlaczego ciął frazę, a on mnie spytał – czy grałaś kiedykolwiek na organach ? ( mowa o organach mechanicznych ) .Nie nie grałam, ale co to ma do rzeczy ? A on mi na to – organy wydłużają dźwięk i ja go muszę skracać. Z tego wychodzi szatkownica – mówię. A on ze stoickim spokojem – nie przejmuj się będzie coraz lepiej.

Ktoś zadał mi pytanie jak to jest mieć muzyczne serce. Nie wiedziałam jak to wytłumaczyć ale nagle przypomniało mi się spotkanie z orkiestrą Stefana Rachonia – występ bez żadnej próby, spotkanie na scenie, przy zasłoniętej kurtynie ponieważ w amfiteatrze był już komplet widowni. To był V Konkurs i jednocześnie I Festiwal Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze, czyli prawie 60 lat temu. Śpiewałam wówczas ja i dziewczyna z Katowic piosenkę pt. Czarny kot. Zgarnęłam wszystkie możliwe nagrody – I miejsce za wykonanie przyznane przez Jurorów których przewodniczącym był Władysław Szpilman, Nagrodę dziennikarzy i nagrodę publiczności. Jedną z nagród było zaśpiewanie z Orkiestrą Stefana Rachonia kiedy pozostali laureaci śpiewali z sekcją rytmiczną. Jak Orkiestra S. Rachonia stawiła się żeby ze mną poćwiczyć mnie nie było, byłam w hotelu – maestro spytał kto śpiewa czarnego kota zgłosiła się dziewczyna z Katowic i z nią orkiestra przećwiczyła. Na to wszystko trafiła moja opiekunka, która zawaliła sprawę nie powiadamiając mnie o próbie, z kim pan ćwiczy- spytała, przecież to nie ona zdobyła ten zaszczyt śpiewania z panem. Natychmiast posłała samochód po mnie. Ja w ogóle nie przygotowana do występu, zapłakana po wizycie swojego męża – Otella – włosy spięte z tyłu na dwie wsuwki, jednym słowem obraz nędzy i rozpaczy. Rachoń spojrzał na mnie z przerażeniem i politowaniem i spytał – śpiewała pani kiedyś z taką orkiestrą ? Nie – odpowiedziałam, wtrąciła się pani Zosia moja opiekunka – proszę się nie martwić ona da sobie radę. Jak wspominałam, amfiteatr wypełniony po brzegi, orkiestra gotowa do występu a Rachoń nie wie co ze mną zrobić. Zaczął kredą rysować koła i tłumaczyć – w tym kole będzie pierwszy skrzypek, w tym kole będę ja a to trzecie koło należy do pani. Popatrzyłam na te koła ze zdziwieniem i spytałam – to po co pan je rysował skoro ja będę stała tyłem do nich. Rachoń nie wiedział jak i o czym ze mną rozmawiać więc spytałam – ile taktów ma wstęp, czy są odstępy między zwrotkami czy śpiewam ciurkiem i jak wygląda zakończenie. I to dla pani wystarczy? No cóż, nie takie koncerty kładliśmy – powiedział. A ja mu na to, niczego nie położymy, ja nie muszę pana widzieć, osiem taktów wstępu wskaże mi mój obieg krwi w moim organizmie a dalej pójdzie samo. I jest odpowiedź na pytanie – jak to jest mieć muzyczne serce? dotyczy to fragmentu piosenki Ewy Bem który pasuje do mojego charakteru jak ulał, a o którym mowa w poprzednim wpisie. Przecież serce pompuje krew, w wypadku ludzi uzdolnionych muzycznie krew opływa rytmicznie, a więc serce mówi mi o rytmach, ,taktach i frazach, wystarczy więc słuchać swojego serca najlepszego koncertmistrza. W każdym razie piosenka zaśpiewana bez najmniejszej nawet próby, nagrana przez wóz transmisyjny krążyła w eterze przez cały rok, do następnego festiwalu. Inne pytanie dotyczyło mojego wiersza o A- molach i C- molach, a na to odpowiem w następnym wpisie.

A na razie to byłoby na tyle. NARA !!

SEN.

Mówią – sen mara, Bóg wiara, a ja wierzę w sny, zwłaszcza jak są takie sugestywne, krótko coś symbolizujące. W ubiegłym miesiącu np. przyśnił mi się pies mojej córki, ( który nigdy u mnie nie był ) że wskoczył na mój balkon i drapał w drzwi balkonowe a jak otworzyłam te drzwi to psa już nie było nie było też nikogo pod balkonem. To wskoczenie psa na balkon nie zdziwiło mnie wcale ponieważ cała moja młodsza część rodziny wchodzi do mnie zawsze przez balkon, nie chcąc mnie fatygować do schodzenia na dół żeby otworzyć im drzwi. Zadzwoniłam rano do córki z zapytaniem czy przypadkiem nic się nie stało i okazało się, że się stało – mój najmłodszy prawnuczek oparzył się gorącą herbatą przygotowaną przez swoją mamę i trafił do szpitala. Mamusie przy pierwszym dziecku wszystkiego doświadczają, jeszcze nie wiedzą, że roczne dziecko jeszcze kilka dni temu nie sięgało w to miejsce gdzie stała herbata a po kilku dniach sięgnęło i skutek był tragiczny. Dzisiaj natomiast, po przebudzeniu zaczęłam rozmyślać co stanie się w naszym DPSie bo we śnie przyszła do mnie siostra przełożona ( gestapowiec ze słodkim uśmiechem ) z lekami, konkretnie z jedną tabletką i z lisim uśmieszkiem podawała mi tą tabletkę. Tabletka była mi dobrze znana tak więc wzięłam ją w ręce i odłożyłam patrząc na przełożoną równie z chytrym, lisim uśmieszkiem mówiącym – co z nią zrobię to już moja sprawa. Będę musiała za jakiś czas pójść na zwiady żeby wybadać co oznajmił mi ten sen. Marzę o odpowiedzi, że przełożona przeszła wreszcie na zasłużoną emeryturę.

Nasze śpiewające soboty hulają, dzisiaj było nas 25 osób rozśpiewanych i rozbrykanych aż miło patrzeć. Było kilka osób które przyszły po raz pierwszy, to Andrzej ich do nas zwabia. Andrzej mówi do mnie – dziś śpiewaj najpiękniej jak potrafisz bo jak ludziom mówię, że jak śpiewasz to masz głos młodej dziewczyny i śpiewasz bezkonkurencyjnie, to mi nie wierzą i przychodzą żeby się przekonać. Fakt, mój głos w śpiewie jest młody chociaż ja tracę słuch i wzrok to głosu nie tracę. Kiedyś była łysa śpiewaczka a ja będę głuchą piosenkarką. I wreszcie zrozumiałam te ciągłe komplementy, że wyglądam młodo, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji, bo jeszcze na tyle to ja widzę i wiem co widzę; jeden z nowo przybyłych panów powiedział – pani ma młode serce, to słychać w pani głosie. Z tym zgadzam się całkowicie i to wyjaśniło mi te ciągłe, nie uzasadnione, komplementy. To nie ja wyglądam młodo tylko moje serce odejmuje mi lat. ” Bo moje serce to jest muzyk improwizujący co ma własny styl i rytm „. Ten tekst bardzo pasuje do mojego charakteru. ” Bo moje serce to jest muzyk który zwiał z orkiestry, bo nie z każdym lubi grać, żaden mu maestro nie potrafi rady dać „.

Jestem fanką telewizyjnego programu ” Taniec z gwiazdami ” i jak dzieje się niesprawiedliwość, jak odpadają z programu lepsi a zostają gorsi, to bardzo boli mnie serce. Konkretnie chodzi mi o Dagmarę, która ostatnio jest wszędzie i zdecydowanie jest jej za dużo w programach telewizyjnych. Truchlałam na myśl, że mnogością przysłanych esemesów Dagmara może wygrać program. Dla mnie to byłoby jednoznaczne z zaprzestaniem oglądania tego programu, chociaż czekam na ten program zawsze z utęsknieniem; tak więc jak usłyszałam, że pani Dagmara nie będzie już tańczyć, jeśli to w ogóle można było nazwać tańcem, to kamień z serca. Także jutro cała szczęśliwa będę czekała na swój ukochany program.

I to byłoby na tyle NARA !

Obojętność.

Od kilku dni mam kłopot z internetem dlatego właśnie nie mogłam niczego napisać wcześniej. Teraz też klikam po kilka razy w swoje zakładki aż wreszcie otworzy się karta bloga. Za bardzo też nie miałam o czym pisać do momentu aż wyszłam w sobotę po południu z pokoju. Idąc korytarzem dolnego pawilonu zobaczyłam, że tak jak p. dyrektor mówiła, pracownię ceramiki przystosowuje się na pokój socjalny dla opiekunów. Mówiła o tym na spotkaniu z mieszkańcami; ponieważ jedna z mieszkanek z tego korytarza skarżyła się na hałasy o bladym świcie, podczas wchodzenia pracowników drzwiami przez dolny pawilon, pomyślałam – teraz dopiero będą hałasy jak rozradowane pracownice spotkają się o świcie przed pracą.w tym, że pokoju socjalnym. Szczerze mówiąc zrobiło mi się przykro, że tyle walczyłam o otwarcie tych właśnie drzwi wejściowych, przez które są teraz kłopoty – zakłucanie spokoju jeszcze w czasie trwania ciszy nocnej bo przed 6 rano. Sama nawet zaproponowałam p. dyrektor podczas zebrania, żeby postraszyć owe pracownice, że jak nie będą zachowywać się cicho to będą musiały drałować pod górkę omijając takie dogodne wejście. Z zatroskaną miną wychodzę przed dom i trafiam na mieszkankę która mieszka przy samych drzwiach przez które są te hałasy. Opowiadam w czym rzecz a ona mi na to – jakie hałasy, o czym ty mówisz, dziewczyny wchodzą cichutko, a zresztą ile ich wchodzi o tej porze – trzy osoby. Kto ci mówił o hałasach ? – Irena spod 3 i nie mi a na zebraniu na którym ty też byłaś. Dlaczego nie zabrałaś głosu na forum? A bo wiesz ja się kiepsko czułam i nie chciałam wdawać się w dyskusje. Nie rozumiem takiego podejścia do sprawy – ktoś niesłusznie oczernia kogoś a jej się nie chce wdawać w dyskusje. Nie mogę pojąć takiego podejścia do sprawy. Dla pewności popytałam jeszcze kilka osób z tego korytarza i jak potwierdzili, że żadnych hałasów nigdy nie słyszeli, poszłam do sekretariatu żeby wyjaśnić sprawę. Nie wyobrażam nawet sobie, żeby pracownicy mogli być obsztorcowani bez powodu, bo jednej mieszkańce coś się pomyliło a drugiej nie chciało się tego sprostować. Ja właśnie jestem na etapie – nie chce mi się, jednak w takiej sytuacji nie mogłam nic nie powiedzieć.

A mnie się niczego nie chce bo zupełnie się rozsypuję. W bardzo dziwny sposób tracę wzrok. Jak tylko się zmęczę, a męczę się bardzo szybko, to zaczynam źle widzieć. Któregoś dnia wybrałam się do miasta po większe zakupy. Zanim doszłam do autobusu to już się zmęczyłam, wchodząc do sklepu byłam już bardzo zmęczona i automatycznie nie widziałam towaru na pułkach ani cen. Pochodziłam chwilę po sklepie i wyszłam bez niczego. Spróbuję załatwić sobie samochód który podrzuci mnie do miasta, wówczas jeszcze nie zmęczona załatwię swoje sprawy i spokojnie wrócę sama. Może się uda.

Na blogu znalazł się taki komentarz dotyczący moich wpisów, że wprost nie wierzę, iż dotyczy on przeze mnie prowadzonego bloga. Jeden wielki komplement, że to skarbnica wiedzy i inspiracji. Ten komentarz będę musiała chyba wydrukować i oprawić w ramki. W żadnym razie nie mogę z nim zrobić to co z każdym innym komentarzem, czyli wrzucić do kosza.

NARA !

Kwiecień – plecień…

Dawno, dawno temu przyszła do mnie z wizytą mała dziewczynka, która chciała być w przyszłości poetką. Teraz to ona tylko opowiada bajki – powiedziała mi jej babcia, ponieważ jeszcze nie umie pisać, ale wymyśla je na poczekaniu, o czym tylko chcesz. Wyjaśniła mi, że ona wie iż bajki opowiada się a wiersze niestety trzeba napisać, a ona jeszcze nie umie pisać. Bajkę o Amelce opowiedziała mi szybciutko bez żadnych problemów. To najnowsza zmyślanka- wyjaśniała babcia dziewczynki. Owa dziewczynka miała bardzo dużą fantazję i zmyślanki tworzyła na poczekaniu. Zmyślankami nazywała jej babcia opowiadane przez nią bajki. Owa dziewczynka codziennie miała inne imię co przysparzało o bóle głowy i rodziców i babcię. Nie reagowała na żadne inne imię tylko na to które wymyśliła na dzisiaj. Babcia w nerwach krzyczała – a skąd mam do cholery wiedzieć jak dzisiaj masz na imię; to bardzo proste, ze spokojem odpowiadała, po prostu mnie spytaj. Zamęczała babcię żeby nauczyła ją pisać bo ona musi pisać wiersze. Babcia dziewczynki wpadła na pomysł przyprowadzenia wnuczki do mnie, powiedziała jej – wiesz, ja mam taką koleżankę która zmyśla na poczekaniu tak jak ty, a zmyśla właśnie wiersze, to sobie pozmyślacie razem. Na pewno znajdziecie wspólny język. Dziewczynka już od progu zaczęła piszczeć z niecierpliwości żebyśmy się wzięły natychmiast do pisania wierszy. Ale najpierw spytała czy ja umiem pisać bo ona to niestety nie umie. O zwlekaniu nawet na moment mowy nie było. Jej babcia poszła do kuchni i przez drzwi krzyknęła – Danka bierz się za pisanie wiersza bo nie zaznamy spokoju. A ponieważ to był miesiąc kwiecień rozkapryszony miesiąc który aż się prosił żeby go ująć w słowa wierszem, to zaczęłam pisać:

Coś błysnęło słoneczkiem, zapachniało kwiatkiem, zaćwierkało wróbelkiem, przeleciało wiatrem. Coś deszczem skropiło, kolorami nęciło, co to było, co to było ?

Naraz śniegiem zawiało, zimnem przeniknęło, i zginęło. Nie, nie zginęło, ostro trzyma – to zima? Nie, to plecień, czwarty miesiąc roku, który nie wie kim jest i tak miesza po trochu. Trochę zimą postraszy, trochę wiosną przygrzeje i z nas wszystkich po prostu się śmieje.

Dziewczynka uznała, że pisanie wierszy to jest bardzo prosta sprawa i jak tylko nauczy się pisać to będzie to robiła. Nie mogła w to uwierzyć, że to ciach i jest. A przecież twoje bajki również, ciach i są. – powiedziałam. No tak, ale ja nie jestem jeszcze stara i nie potrafię pisać wierszy, bo wiersze się pisze a bajki tylko opowiada. ani moja mama, ani tata, nie piszą wierszy, to znaczy, że trzeba być starym jak babcie żeby pisać wiersze. Podziękowałam jej za komplement i poprosiłam o możliwość porozmawiania z babcią. To była taka moja kwietniowa przygoda którą bardzo miło wspominam. Owa dziewczynka dzisiaj wiekiem podchodzi już pod trzydziestkę. Spytałam kiedyś jej babcię, czy Małgosia ( bo tak ma na imię owa zmyślaczka ) pisze wiersze albo bajki, okazało się, że nie, teraz fascynuje ją fotografia. Myślę, że dobra fotografia może być jak poezja. Wszystkie artystyczne kierunki tworzą poezję samą w sobie. Mogą też być tylko wierszykiem kwietniowym w zależności od zdolności.

W niedzielę wybory, a ja nie mam pojęcia na kogo głosować. Naszej dyrekcji nie przyszło do głowy żeby zaprosić do nas kogoś z organizatorów wyborów, nie przynależnego do żadnej partii, żeby nam w kilku słowach przedstawił kandydatów na prezydenta i na radnych. Żebyś my mieli jakiekolwiek pojęcie o nich. Przecież my nigdzie nie chodzimy. W naszych odbiornikach telewizyjnych nie ma od dawna programów z Olsztyna. Ludzie będą skreślać byle kogo. Jednak starzy ludzie nie obchodzą nikogo, chociaż głos tych starych jest tak samo ważny jak i młodych.

Idźcie do wyborów świadomi – NARA !

Paracetamol.

Dawno nie miałam takich świąt i okresu przedświątecznego z ciągłym wylegiwaniem się w łóżku. Dobrze, że jestem w Domu Opieki i mogę leżeć i czekać na tę opiekę nie robiąc nic. Chociaż z tym wyczekiwaniem na pomoc bywa bardzo różnie; chyba każdy by się zdenerwował, będąc w Domu Opieki, czekając na lekarza 7 dni. Miałam pecha – lekarz przyjmuje tylko we wtorki a ja zachorowałam w środę; żeby doczekać wizyty lekarza zużyłam cały zapasowy arsenał leków jakie miałam pod ręką, a choroba niestety rozwijała się. Po wizycie lekarza czekałam dwa dni na wypisany przez niego antybiotyk, drobiazg, pielęgniarki przegapiły, że lek jest, dopiero po mojej interwencji lek otrzymałam. Pomimo przyjmowania leku miałam ciągłą gorączkę i tym faktem zainteresowała się pielęgniarka Renia – nie na darmo mówią, że to najlepszy fachowiec z super podejściem do chorych. Przyszła do mnie żeby zmierzyć mi temperaturę. Po zmierzeniu dłuższą chwilę przyglądała mi się ponieważ nie pasował jej mój wygląd do wysokości temperatury – termometr wskazywał stan podgorączkowy a mój wygląd na gorączkę. Zmierzyła mi ciśnienie, było bardzo niskie 98\ 66 za to tętno było wysokie 96 i przypomniało się jej, że ja należę do osób z niską ciepłotą, że termometr wskazuje zawsze niższą temperaturę niż jest faktycznie, a właśnie tętno określa mój stan faktyczny. Mówiłam o tym latami, każdemu kto mierzył mi temperaturę, tylko Renia o tym pamiętała. Podała mi Paracetamol, ja za chwilę, „cała się zagotowałam ” , kilka godzin ” gotowałam się” a potem pomalutku zaczęłam zdrowieć. Szkoda, że na tę cudotwórczynię musiałam czekać prawie dwa tygodnie. Tego samego dnia opiekunka z drugiej zmiany zleciła kuchni żeby mi podawano codziennie jogurt dopóki będę przyjmowała antybiotyk. Moja opiekunka , na następny dzień zamówiła dla mnie na wszelki wypadek, Paracetamol w naszej aptece, niestety do świąt go nie otrzymałam a więc żeby mnie zabezpieczyć na święta załatwiła mi go poza naszą apteką. Jak widać wszystko ruszyło z kopyta ale dopiero po dwóch tygodniach. W sumie, to jest moja wina, bo zamiast jęczeć jaka to ja biedna, ja ciągle powtarzałam – nie jest źle, a było i to bardzo. Kiedyś jak poprosiłam o podawanie posiłków do pokoju, bo bardzo źle się czułam a było bez narzekania, to po kilku dniach od pokojowej usłyszałam – myślałam, że pani chce poleniuchować. Muszę zacząć narzekać.

Po ostatnim wpisie o zaniedbaniach pielęgniarki, pani Doroty, ruszyła lawina w jej obronie. Usłyszałam, że ona jest koleżeńska, pracowita, uczynna, jednak każdy się dziwił skąd w moim pokoju znalazła się pielęgniarka Maria. Kochani, ja nie kwestionuję koleżeńskości pani Doroty. Wierzę, że jako koleżanka jest super ale dla mnie jest żołnierzem siostry przełożonej, a ta z kolei to gestapowiec. Dyrektorki podpierają się nią ponieważ wszędzie ma znajomości. Moje pismo do SANEPIDU, pomimo, że było już w SANEPIDZIE, raptem zginęło. Wiadomo, to był okres pandemii i korespondencję dostarczano bez pokwitowania, ale ja mam również jako takie znajomości i wiedziałam, że pismo dotarło i zaginęło. Za wcześnie dostarczyłam kopię pisma – do wiadomości – do naszej kancelarii . Mam też filmik obrazujący stan rzeczy o którym pisałam do SANEPIDU. Znajomości przełożonej przeciążyły szalę, ale kiedyś ” mleko się rozleje „. Chyba, że pani dyrektor wyśle wreszcie gestapowca na emeryturę, na pewno wielce zasłużoną to ja zacznę zapominać jak mnie zostawiła bez pomocy kiedy miałam ewidentny udar, Jak odwołała mi zabiegi po udarowe dzwoniąc do szpitala i twierdząc, że jestem już osobą leżącą i nasza służba zdrowia zajmie się mną sama. Jak po udarze zaczęłam chodzić za pomocą chodzika a przełożona kazała mi go zabrać i wstawić do pokoju Franka, wiedząc, że tam go nie znajdę; tymczasem Franuś przyszedł z tym chodzikiem do stołówki i usiadł obok mnie. Spytałam więc – skąd ma ten chodzik i pokazałam ukryte oznakowania, że jest mój. Chodzik tego samego dnia trafił do mnie. Nie tylko ja podczas udaru zostałam olana przez gestapowca, to wszystko mam opisane na blogu, który przecież prowadzę od lat i skrupulatnie notuję wszystko, zachowanie się siostry Doroty opisywałam również i to bardzo dokładnie.

Nie będę życzyła wesołych świąt, bo Chwała Bogu już się skończyły. Jutro zacznie padać więc skończy się wiosenna kanikuła i pod parasolem pójdziecie do roboty kochani. Ja wreszcie wyjdę z domu i znów zacznę ćwiczyć – kocham deszcz i byle jaką pogodę, a w atrium mogę spokojnie ćwiczyć nawet jak będzie padać. Buziaki – NARA !

Biurokracji ciąg dalszy…

Pismo , odpowiedź na mają skargę, jakie otrzymałam od P. Dyrektor, zostało napisane tak żeby umniejszyć winę pielęgniarki a podkreślić moje wyolbrzymienie sprawy. W pierwszym zdaniu jest informacja, że w toku ustaleń dotyczących zdarzenia związanego z pozostawieniem w pani pokoju leków innej mieszkanki uznaję skargę za zasadną. ( No wielce to wspaniałomyślne z tym, że ja napisałam o podmianie leków – zabranie moich a podłożenie innych ). Dalej P. Dyrektor napisała – w zdarzeniu powyższym nie uczestniczyła pielęgniarka Dorota . Tym samym zarzut kierowany pod jej adresem jest bezzasadny. Pielęgniarką, która pozostawiła leki innej mieszkanki ( o tym samym nazwisku) w pani pokoju była pielęgniarka p. Maria. Pielęgniarka potwierdziła fakt o którym pani pisze i przeprosiła za zaistniałą sytuację. ( Bardzo ciekawa jestem kogo owa pielęgniarka przeprosiła. Chyba powinna przeprosić mnie za kłopot i podziękować, że zwróciłam te leki. Mogłam je po prostu wyrzucić a osoba której te leki były , w tym dniu obyłaby się bez leków, bo jeśli to były leki pani o takim nazwisku jak moje to osoba ta nie upomniałaby się o nie, Jak kiedyś dostałam jej leki z przydziałem na cały tydzień to ona już ich nie miała po trzech dniach, a miały być na siedem dni. Dla naszej dyrekcji jest wszystko jedno kto czyje leki połknie obym ja o tym nie pisała. ) Dalej pani pisze … Wszystkie pani skargi zostały rozpatrzone w tym skarga dotycząca podręcznego magazynu usytuowanego w pobliżu pani pokoju. ( W tym wypadku również problem umniejszono i to znacznie. Ten magazyn to był magazyn zużytej odzieży ochronnej po covidowej, to kombinezony i maski tlenowe. .Ten magazyn nie był w pobliżu tylko vis a vis mojego pokoju od którego dzieliły go tylko dwa kroki. Po co ten magazyn wietrzono co noc. Żeby to nie była siarczysta zima to pewnie bym się nie zorientowała, magazyn ten nie miał żadnej informacji co w nim jest. Na tym korytarzu mieszkała pani z demencją, która co noc chodziła po tym korytarzu. Druga pani żyła przy otwartych drzwiach, obie zmarły. Pan, który mieszkał obok mnie, a który nie wstawał z łóżka, również zmarł. Ale co to dla naszej dyrekcji, wszystko zwaliło się na covid i na starość, broń Boże nie na błędne decyzje naszych decydentek, a przecież piętro wyżej był.y zupełnie wolne pomieszczenia i to oddalone od pokoi mieszkalnych. Można też było wietrzyć tę zużytą odzież zostawiając ją na noc na balkonie. Niestety decydentkom chodziło zupełnie o coś innego. Pani dyrektor pisze również, że internetowa aktywność naszych mieszkańców jest ich prywatną sprawą. To dotyczy moich odsyłaczy do wpisów. Jak mówiłam to paniom decydentkom wiele lat temu to nie wzięły tego do serca tylko gnębiły mnie za prowadzenie bloga, i po co to było? Dobrze, że wreszcie dotarło, że jesteśmy, MY MIESZKAŃCY, wolnymi ludźmi. Zachęca mnie Pani do bezpośrednich z Panią rozmów. Jeśli dojdę do wniosku, że to może mieć sens to może zaryzykuję. Podlizywać się nie umiem a pani dyrektor tylko to lubi – umizgi, choć nie szczere.

Najpierw myślałam, że pismo od p. dyrektor przeczytam i włożę at\ akta, ale stop, przecież wszystko co jest podane słownie , czy na moim blogu, to dla dyrekcji nie istnieje, tak więc odpiszę, właśnie w takiej formie w jakiej mam na blogu.

A tak w ogóle to jestem chora i to już od środy. Leczę się sama, dobrze, że mam leki takie jakie może mieć zwykły śmiertelnik bez recepty. W śpiewającą sobotę czułam się bardzo źle. Dookoła słyszałam – odwołaj to śpiewanie i idź do łóżka. Nie zrobiłam tego, uważam, że uczestnicy tych spotkań mogą sobie na to pozwolić, ja nie. Poprosiłam, żeby byli dla mnie wyrozumiali i śpiewali jak najwięcej sami. Ja akcentowałam wszelkie śpiewne wejścia, żeby było równo, resztę załatwiała muzyka, a i tak czułam jakby mi gardło puchło. Wszyscy jak zwykle, wyszli szczęśliwi. Za tydzień będzie Wielka Sobota, ciekawa jestem jak będzie przyjęty program który przygotowałam. Niektórzy już chcieli ćwiczyć te utwory z ALLELUJA. Uspakajałam, że to przecież nie będzie występ. Były wśród nas osoby nie znające pieśni kościelnych i właśnie te osoby chciały ćwiczyć. Wytłumaczyłam, że ze wszystkim damy radę.

I to tyle – NARA !